GSB 2020. Dzień 1 - 3. Od Ustronia na Halę Rysiankę

 Dzień 1, 3 lipca 2020 r. Ustroń PKP – Ustroń Jaszowiec. 8,35 km, 392 m podejść

Po pracy jadę do Krakowa pociągiem, a potem autobusem do Ustronia. Docieram na miejsce ok. 21.00, ale jest lipiec, więc wciąż jest jasno. Po krótkim spacerze przez całkiem ładne miasteczko docieram do czerwonej kropki – dla mnie jest to początkowy punkt GSB, którym będę szedł na wschód przez najbliższe dwa tygodnie, do Wołosatego w Bieszczadach. Jestem wzruszony, mój cel jest bardzo odległy i wcale nie mam pewności, że tam uda mi się dotrzeć.


Zamierzam spać na kempingu w Ustroniu - Jaszowcu. Marsz tego pierwszego dnia, zaraz po przyjeździe, ma mi dać lekki zapas czasu na jakieś nieprzewidziane zdarzenia w przyszłości, bo na przejście szlaku mam określony czas. Poza tym tak trochę głupio, że się zaczyna w Ustroniu, idzie przez góry, a potem znowu się schodzi do Ustronia. Lepiej mieć to od razu z głowy.

Wbrew opiniom przeczytanym w internecie wejście na Równicę, a potem zejście do Jaszowca są bardzo sympatyczne. Od ok. 22 idę z czołówką. Spotykam lisa i sarnę, oraz jakiś zlot samochodowy na Równicy. Podziwiam z góry światła Ustronia. Schodzę do Jaszowca, wbijam pierwszą pieczątkę do książki turystycznej PTTK, piję piwo, rozbijam namiot, idę spać dobrze po północy.

Dzień 2, 4 lipca 2020 r. Ustroń Jaszowiec – schronisko PTTK na Przysłopie pod Baranią Górą. 31,06 km, 1534 m podejść

Zbieram się późno, koło 9 rano. Początek dnia jest najtrudniejszy – wejście z Ustronia na grzbiet Beskidu Śląskiego, czyli na Czantorię. To ciężkie podejście prosto do góry, strome, circa 600 m, prosto do góry, stromo. Taki generalnie jest urok polskich Beskidów – schodzi się codziennie w głębokie doliny, i potem trzeba wchodzić z powrotem wysoko na grzbiety. Duże wysokości względne w polskich górach czynią wycieczki znacznie bardziej męczącymi niż wydawałoby się z – niezbyt imponujących – wysokości bezwzględnych.

Na Czantorię prowadzi wyciąg krzesełkowy, którym wjeżdżało do góry dużo turystów. Całkiem dużo osób podchodziło też pieszo. Na szczycie jest pełne zaplecze gastronomiczne, co mnie niezbyt interesowało, ale również łąka z ławkami do podziwiania widoków. Z łąki skorzystałem, żeby wysuszyć namiot, mokry po porannej rosie – kemping jest położony tuż obok Wisły, a więc rosa była naprawdę spora. Przy okazji dokonałem wzmocnienia jednej ze szlufek od sznurówek buta, gdyż okazało się, że wprawdzie sprawdziłem stan butów przed wycieczką, ale na szlufki akurat nie zwróciłem uwagi. Tymczasem jedna z nich zaczęła się przecierać od sznurówki. Tę szlufkę wzmacniałem jeszcze potem kilka razy, ostatecznie przedostatniego dnia jednak się rozerwała i szanowna małżonka, która mi wówczas towarzyszyła, dokonała naprawy przy pomocy kawałka linki, który nosiłem ze sobą.

Czantoria. Na pierwszym planie Równica.

Ze stacji wyciągu wszyscy idą na faktyczny szczyt Czantorii Wielkiej, kilkaset metrów już dość płaskiej i szerokiej drogi. Na płaskim i rozległym szczycie kolejne miejsce na piknik, dużo ludzi, piwo itp. Ja natomiast ruszam dalej, szlak prowadzi mocno w dół, do przełęczy Beskidek. Ten fragment wygląda dużo bardziej dziko niż reszta trasy, którą przeszedłem tego dnia, gdyż ta część Beskidu Śląskiego jest bardzo mocno zagospodarowana. Obiad jem w schronisku na Stożku (ładny szczyt). Jest dużo turystów. Kolejne miejsce, które zapamiętałem, to przełęcz Kubalonka. Poźniej, od przełęczy Szarcula, szlak robi się strasznie podmokły, i w pewnym momencie nie da się przez niego przejść suchą stopą. Ten fragment obchodzę asfaltową drogą biegnącą równolegle do szlaku. Na Stecówce pozdrawiam turystów biesiadujących w przydrożnej agroturystyce, potem szukam źródełka zaznaczonego na mapie (nie udało się), i schodzę do asfaltowej drogi w dolinie Czarnej Wisełki. Rozważam nocleg w wiacie, która znajduje się przy czarnym szlaku, ale wcześniej z góry oglądam miejsce, w którym ta wiata się znajduje – obok zabudowań leśniczówki, szczekające psy, wilgoć od rzeki – i dlatego postanawiam jednak dojść do schroniska na Przysłopie. Jestem zmęczony, a pomyśleć, że myślałem, że tego dnia uda mi się dojść znacznie dalej, i przenocować na dziko gdzieś za Baranią Górą.

Do schroniska dochodzę jakoś tak po 19 i mam dość czasu, żeby zjeść schroniskową kolację i napić się piwa. Rozbijam namiot z widokiem na dolinę, a później na wielki księżyc. W schronisku poznaję wodza sporej ekipy, która właśnie będzie kończyć GSB idąc z Wołosatego. Narzeka na błoto w Bieszczadach i Beskidzie Niskim. Liczę na dobrą pogodę i przeschnięcie szlaków, zanim tam dojdę. Cel po rozmowie wydaje się być jeszcze bardziej odległy. Zasypiam.

Namiot. Jedyne zdjęcie z całej wycieczki. Zdjęcie poglądowe z następnego ranka jak sobie przypomniałem.

Zdjęcie z namiotu

Dzień 3, 5 lipca 2020 r. Schronisko PTTK na Przysłopie pod Baranią Górą – Schronisko PTTK  na Rysiance. 34,30 km, 1475 m podejść

Tym razem wstaję wcześniej i na szlak ruszam koło ósmej. Ogarnianie się rano nie idzie mi jakoś szczególnie sprawnie, i trochę się na siebie złoszczę.

Tego dnia jest ciepło już od rana. Ze schroniska od razu zaczyna się podejście na Baranią Górę, kamienistym szlakiem. Do podejścia jest 270 m, i zajmuje mi to 50 minut. Na szczycie Baraniej Góry jest wieża widokowa, na którą oczywiście wchodzę porobić zdjęcia i popodziwiać widoki. Powietrze nie jest szczególnie przejrzyste, ale widać Pilsko, Babią Górę, Małą Fatrę no i wszystkie okoliczne pomniejsze górki też. Widać też mocno zniszczone świerkowe lasy – posadzone w XIX wieku w miejsce wykarczowanej, naturalnej puszczy karpackiej, nie zdały próby czasu i uległy zagładzie. Tak zniszczone lasy można obserwować w Beskidzie Śląskim, paśmie Policy w Beskidzie Żywieckim, i w Gorcach. W pozostałych miejscach jest lepiej. W Bieszczadach można nawet zaobserwować fragmenty tzw. żyznej buczyny karpackiej, czyli naturalnego lasu porastającego Karpaty od ostatniego zlodowacenia.

Podejście na Baranią Górę

Selfie na wieży widokowej

Nie ma lasu, a zatem są otwarte widoki. Z Baraniej Góry idę dalej bardzo przyjemnym grzbietem, a zejście w dolinę Soły, do Węgierskiej Górki, rozpoczyna się w okolicach Hali Radziejowskiej (bardzo ładne miejsce na biwak). Zejście jest długie, ale w sumie nie bardzo strome, natomiast różnica poziomów jest spora, bo dolina jest głęboka – Węgierska Górka położona jest na wysokości ok 400 m n.p.m., podczas gdy Barania Góra to 1220 m n.p.m.


W Węgierskiej Górce robię drobne zakupy i zjadam obiad w pizzerii, bo docieram tam w porze obiadu właśnie. Zjadam pizzę, co w perspektywie czasu okazało się być słabym pomysłem ze względu na upał, który panował tego dnia. Pizza wprawdzie dostarcza mnóstwa kalorii (co np. podczas przejścia MSB w 2019 r. pozwoliło mi przejść przedostatniego dnia znacznie lepszy, niż zakładany, dystans), ale wymaga też mnóstwa wody do jej strawienia.

W każdym razie po jedzeniu i piciu ruszam dalej. Szlak biegnie spory kawałek asfaltem do Żabnicy, potem odbija już góry. Szedłem tędy w październiku 2018 r. i nie odnotowałem szczególnych trudności, a więc zakładam, że wejdzie mi się łatwo i szybko, i że 900 m różnicy poziomów pomiędzy Węgierską Górką a Rysianką nie będzie mi sprawiać żadnego kłopotu. Dość mocno się pomyliłem, gdyż nie wziąłem pod uwagę zmęczenia trasą przebytą w pierwszej połowie dnia, i panującego upału. Było gorąco, nie wiał wiatr, i wspinając się nasłonecznionym parowem w pewnym momencie myślałem, że zemdleję. Ale ostatecznie dotarłem do stacji turystycznej Abramów, gdzie zimne piwo bezalkoholowe nawodniło mnie doskonale i pozwoliło na dalszą drogę.

W okolicach potoku Romanka znajdują się, jedyne na GSB, łańcuchy pomagające we wspięciu się na półkę skalną. Taka atrakcja. Kręcę film, na którym wspinam się na te łańcuchy, w efekcie wchodząc na nie trzy razy 😊. Idę dalej, droga mi się dłuży, chociaż jest ładna. Zapamiętałem ją jako znacznie krótszą, może dlatego, że wcześniej miałem towarzystwo i gadaliśmy. No cóż. Na Hali Pawlusiej dopadają mnie muchy i w ich uciążliwej kompanii docieram do schroniska PTTK na Rysiance.

Piękne widoki. Jem kolację, rozbijam namiot, biorę prysznic. Wieczór jest suchy, powiewa wiaterek, jest dość ciepło. Chłopcy turyści kręcą dziewczęta turystki. Ja szybko zasypiam.

Widok z okolicy stacji turystycznej Abramów w stronę Rysianki

Widok na zachód, podejście na Rysiankę

Księżyc nad Małą Fatrą

Zmierzch nad Beskidem Śląskim



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyjazd do Japonii lato 2023 - notatki z podróży

Przez Wielką i Małą Fatrę

GSB 2020. Dzień 10 - 13. Banica - Komańcza. Przejście Beskidu Niskiego.