GSB 2020. Dni 7 - 9. Turbacz - Banica

Dzień 7, 9 lipca 2020 r. Schronisko PTTK na Turbaczu  - Krościenko nad Dunajcem. 32,72 km, 902 m podejść

Dzień przeznaczony na przejście Gorców okazał się być dniem kryzysowym. Na ewidentny spadek formy (już szedłem od 7 dni przecież) nałożyły się stresujące telefony w sprawach zawodowych. Zwłaszcza na zejściu do Krościenka dopadł mnie niezły dół.

Wracając jednak do szlaku – początkowo biegnie on powiedzmy granią przez Halę Długą, bardzo widokową, aż na Kiczorę (1282 m n.p.m.). Z Kiczory zaczyna się długie zejście na Przełęcz Knurowską, niekiedy strome i trudne technicznie, po śliskich, obłoconych kamieniach. Na samej przełęczy można na chwilę usiąść na ławeczce przed ruszeniem w pasmo Lubania. Tak też zrobiłem, wdając się w dłuższą rozmowę z poznanym wcześniej Sebastianem i jego 9 letnim synem Adam, też przechodzących GSB.

Widok spod schroniska na Turbaczu wczesnym rankiem. Potem się zachmurzyło

 
Schronisko na Turbaczu od strony wschodniej

Pasmo Lubania to długie podejście na Lubań właśnie, z wyciskającym dech w piersiach atakiem szczytowym. Po drodze jest też klika stromych zejść, ale nie bardzo długich. Robię postój na posiłek i przesuszenie namiotu w Studzionkach (możliwe noclegi w pensjonatach/agroturystykach, nie wchodziłem i nie wiem, czy można dostać obiad).

Na Lubaniu jest wieża widokowa, z której w październiku 2019 podziwiałem wschód słońca i zgoła fantastyczne widoki (wschód nad Beskidem Niskim widziany z Lubania jest moją tapetą w telefonie, zdjęcie poniżej – to jest zdjęcie bez żadnej obróbki). Oczywiście w letnie popołudnie widok nie jest taki fajny, ale wciąż rozległy. Zwłaszcza patrzę się na pasmo Radziejowej i Jaworzyny w Beskidzie Sądeckim, gdzie mam być następnego dnia.

 

Wschód słońca na Lubaniu w październiku 2019

Na szczycie spotyka mnie niespodzianka – spodziewam się ujrzeć namioty bazy namiotowej, a tam – pusto! Jest COVID, nie ma bazy. Patrzę się na miejsce, w którym kiedyś rozbiłem namiot. W lecie wygląda trochę inaczej.

 

Jest COVID, nie ma bazy

Zejście do Krościenka mi się dłuży, a samo miasteczko osiągam wieczorem. Znajduję restaurację w centrum, gdzie mnie dobrze nakarmili – zamawiam zestaw dnia i jest dobry wybór. Jestem zmęczony i niezadowolony – jakoś tak liczyłem na lepszy wynik tego dnia, może nawet na wejście na Przehybę. Zjadam i idę na kemping.

 Na kempingu grunt jest taki, że chyba z pół godziny próbuję rozbić namiot, podczas gdy proces ten normalnie zajmuje może z 5 minut. W końcu jednak jestem gotowy, biorę prysznic (wrzuca się 5 złotych do automatu, gotówkę można rozmienić w budce administratora). W altanie opodal czeska wycieczka 40+ śpiewa czeskie piosenki, siedząc wśród sznurków z suszącymi się ubraniami. Kawałek dalej polska młodzież turystyczna klasycznie gitaruje. Śpię, bo następnego dnia mam zamiar zmyć z siebie wspomnienie tej słabej drogi przez Gorce.

Dzień 8, 10 lipca 2020 r. Krościenko nad Dunajcem – Schronisko PTTK na Hali Łabowskiej. 47,33 km, 2231 m podejść

Hehe, tak zmywałem ten niesmak, że wyszedł mi „a 30 miles day” z bardzo dużą ilością podejść, a także niezłą jak na mnie prędkością przelotową 4 km/h. Dlaczego to się udało?

a) wstałem wcześnie, z kempingu wyszedłem ok. 7 rano,

b) z Krościenka na grzbiet pasma Radziejowej jest kawał podejścia (ok. 600 m), które zrobiłem rano, gdy było chłodno, a ja nie byłem zmęczony,

c) obiad i odpoczynek na Przehybie. Niestety po tym mnie przegoniło, podejrzewam mega mocną kawę sypaną, którą tam wypiłem,

Spod schroniska na Przehybie

Widok z pasma Radziejowej

d) grzbiet pasma Radziejowej jest w większości łatwy technicznie (nie wszędzie wprawdzie, bo w niektórych miejscach są kamienie). Idzie się zatem szybko,

e) do Rytra częściowo zbiegłem, bo była dobra ścieżka. Poprawdzie niewiele to dało oszczędności czasowej, bo po drodze spotkałem miłą starszą panią, z którą z pół godziny gawędziłem o jej fantastycznych zwierzakach,

Zwierzaki


Zejście do Rytra

f) w Rytrze przy stacji benzynowej jest lokal, w którym podają mega wielkiego kotleta z serem i pieczarkami, a także lody. Natankowałem do pełna,

g) z Rytra wyruszyłem dalej około godziny 18 i się spieszyłem, żeby jak najwięcej drogi pokonać za dnia. Dlatego bardzo trudne i strome podejście na pasmo Jaworzyny pokonałem w pośpiechu, zlany potem. To podejście jest długie i naprawdę trudne, chyba najtrudniejsze ze wszystkich podejść na GSB,

Kolo ma dość

h) po grzbiecie pasma Jaworzyny idzie się wygodnie, chociaż wciąż trzeba sporo podchodzić,

i) spieszyłem się, bo nie chciałem, żeby mi zamknęli schronisko. Nie chciałem też po nocy budzić ludzi,

j) w efekcie w schronisku na Hali Łabowskiej byłem ok. 21:45. 

Wydawało mi się, że kiedyś spaliśmy z kolegą Maciejem na Hali Łabowskiej na glebie przy kominku, jeszcze w liceum, i faktycznie – był tam kominek, który zapamiętałem. W schronisku mogłem wziąć prysznic i dostałem swój własny pokoik. Na kolację spożyłem wielkiego sztucznego rogala 500 kcal.

 

Rzeczony kominek

Bardzo słabo spałem, martwiłem się załamaniem pogody, które miało nastąpić następnego dnia, zapowiadanymi burzami. Pewnie też zmiana ciśnienia i, paradoksalnie, duże zmęczenie też miały wpływ na zły sen.

Chciałbym jeszcze tutaj zaznaczyć, że za Radziejową mija się szczyt o najfajniejszej nazwie w polskich Beskidach, czyli Wielki Rogacz. Jest też obok Mały Rogacz, ale już nie jest taki fajny, no bo Mały (Wielki Rogacz jest punktem początkowym/końcowym niebieskiego szlaku Tarnów-Wielki Rogacz).

Dzień 9, 11 lipca 2020 r. Schronisko PTTK na Hali Łabowskiej - Banica. 35,67 km, 1059 m podejść

To miał być dzień, w którym opuszczam cywilizowane rejony i wchodzę w błota Beskidu Niskiego. Warto wspomnieć, że faktycznie w polskich górach można wskazać miejsce, w którym diametralnie zmienia się poziom ich zagospodarowania. Miejscem tym jest Krynica. Na wschód od niej leżą rejony, z których w 1947 r. wysiedlono miejscową ludność, a góry w dużej mierze zdziczały. Na zachód od Krynicy leżą natomiast tereny, w których gospodarska górska nie doznała przerw.

Od wielu osób idących GSB w przeciwnym niż jak kierunku usłyszałem straszne opowieści o błotach Bieszczadów i Beskidu Niskiego. Nic takiego strasznego tam jednak nie było. Może to jest zresztą kwestia perspektywy – ja już wielokrotnie byłem w tamtych rejonach i wiedziałem, jak to może wyglądać. Na pewno jednak błoto jest tam w ilościach niedostępnych w górach, przez które szedłem do tej pory, szlaki są dziksze i tereny są znacznie mniej zaludnione.

Ze schroniska wyszedłem wcześnie, tak żeby drugie śniadanie zjeść na Jaworzynie Krynickiej. Plan był taki, żeby w miarę możliwości zejść z wysokich gór przed zapowiadanymi burzami.

 

Hala Łabowska od strony wschodniej

Szlak z Hali Łabowskiej na Jaworzynę jest szlakiem grzbietowym i jest bardzo wygodny. Parę razy spotykam kuny czy inne łasice. Na Jaworzynie zjadam jajecznicę w jednej z licznych tam restauracji, a następnie wąskim, stromym i zarośniętym szlakiem schodzę w dół wzdłuż wyciągu kolejki gondolowej. W pewnym momencie szlak osiąga stok narciarski, a oznaczenia przestają być widoczne. Należy kierować się bardziej w prawą stronę, a czerwony szlak nie biegnie obok basenu na wodę do armatek. Obok basenu biegnie szlak zielony.

 

Na zejściu do Czarnego Potoku

Częściowo szlakiem, a częściowo obok schodzę do Czarnego Potoku. Po zejściu z Jaworzyny na poziom dolnej stacji kolejki (uwaga: nie idzie się obok tej stacji) szlak zmienia swój charakter, przestaje być stromy, przecina piękne łąki itp.

Zmęczony zejściem docieram do Czarnego Potoku koło południa. Żeby dojść do samej Krynicy należy jeszcze obejść szczyt Holica, co okazuje się zabierać całkiem sporo czasu i wysiłku. W końcu jednak docieram do Krynicy, robię szybkie zakupy i po przejściu prawie całego miasta siadam na obiad w całkiem dobrze karmiącej restauracji.

 

Pan Pająk (na pewno!) przegrodził całkowicie GSB w okolicach Holicy, osiągając sukces łowiecki

Pogoda bardzo zmienia się, gdy już jestem w Krynicy. Robi się ciemno, wieje zimny wiatr, góry zasnuwają się chmurami. Nie zaczyna jednak padać i ta bezopadowość utrzymuje się prawie do samego końca mojej wędrówki tego dnia. Prawie.

Z Krynicy wchodzę na Huzary i na szczycie gubię na moment czerwony szlak, bo nie zauważam miejsca, w którym rozdziela się on ze szlakiem zielonym. Należy tam uważać, i nie iść szlakiem zielonym jeśli nie widać równocześnie oznaczeń szlaku czerwonego. Drugi raz gubię się już w dolinie, gdzie szlak w pewnym momencie odbija w lewo w ścieżkę przez pole, a ja cały czas idę dość szeroką drogą wzdłuż potoku. Ogólnie mam uwagę taką, że jeśli musisz przeskakiwać przez potok, to znaczy, że jesteś za daleko i musisz wrócić się i odszukać czerwony szlak.

Niby Beskid Niski zaczyna się od drogi krajowej nr 75 przebiegającej przez Mochnaczkę Niżną, ale już po zejściu w dolinę z Huzarów widać diametralną zmianę w krajobrazie i zaludnieniu w porównaniu do wcześniej przebytych przeze mnie gór. To naprawdę jest inny świat.

Ścieżka prowadzi przez wysokie trawy, które były całkiem mokre po niedawnym deszczu. Tą ścieżką dochodzę do Mochnaczki Niżnej, gdzie jest sklep, sklep jest otwarty, w sklepie jest alkohol. Zaopatruję się zatem, żeby świętować przejście połowy szlaku. Potem idę dalej, do Banicy, gdzie mam umówiony nocleg w miłej agroturystyce przy samym szlaku.

Od Mochnaczki słyszę już pomruki burzy, która ostatecznie dogania mnie tak mniej więcej na 15 minut przed końcem drogi. Tak więc wszystkie te błędy w nawigacji i generalnie marnowanie czasu w końcu się na mnie zemściły. Ponieważ jednak zostało już mało drogi, to nie ubieram się w ubrania przeciwdeszczowe tylko szybko lecę dalej. Pod ganek chowam się akurat wtedy, gdy robi się naprawdę porządna ulewa.

Pensjonat jest bardzo sympatyczny. Oprócz mnie gośćmi jest jeszcze rodzina supportująca starszego syna, który przechodzi GSB w odwrotnym niż jak kierunku. Są zatem turystyczne rozmowy, piwko itp. Bardzo sympatycznie. Śpi mi się tym razem doskonale, a na polu leje deszcz.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyjazd do Japonii lato 2023 - notatki z podróży

Przez Wielką i Małą Fatrę

GSB 2020. Dzień 10 - 13. Banica - Komańcza. Przejście Beskidu Niskiego.