Beskid Mały i Makowski czerwiec 2018


Beskid Mały i Makowski czerwiec 2018

Na tą trzydniową wycieczkę wybrałem się pod koniec czerwca 2018, korzystając z tego, że wyjechali wszyscy moi podopieczni. Postanowiłem jednak nie być niegrzeczny i zamiast tego trochę się rozruszać przed planowaną wycieczką w Niżne Tatry.

Wybór takiej, a nie innej trasy, został podyktowany tym, że z Warszawy najszybciej można dojechać w góry położone w okolicach Bielska Białej – Beskid Mały, Żywiecki i Śląski. Przy czym początek trasy w Beskidzie Małym rozpoczyna się w samym Bielsku, w dzielnicy Straconka. Zresztą pozazdrościć takiej dzielnicy, położonej w górach.

Widok z Krzeszowa w stronę Leskowca



Dzień 1

Nie pamiętam już dokładnie, o której przyjechał do Bielska pociąg z Warszawy. Rano na pewno, ale niezbyt wcześnie. Dworzec kolejowy położony jest przy szerokiej, ruchliwej ulicy, którą można przekroczyć mostkiem. Autobus do dzielnicy Straconka odjeżdża po drugiej stronie ulicy, a przystanek jest obok mostka. jakdojade.pl przyjacielem podróżnika.

Po około półgodzinnej jeździe docieram na Straconkę. Wysiadam na przystanku obok sklepu i restauracji-pizzerii, do której zresztą natychmiast się udaję, bo leje jak z cebra, a pora zresztą zrobiła się obiadowa. Zamawiam pizzę, ale powinienem był jednak zamówić jakieś normalne danie, czyli np. schabowego z kapustą. Pizza jest zjadliwa, ale potem jest mi ciężko w żołądku.

Na szlak wychodzę koło 14.00, zaraz jak przestaje padać. Najpierw ruszam ulicą, przy której położona jest pizzeria, w prawo – ale to błąd, należało skręcić w lewo i znaleźć początek szlaku czerwonego – Małego Szlaku Beskidzkiego – w okolicach kościoła. No i ruszyć mocno pod górę.

Jak to zwykle bywa, z doliny szlak na początku idzie stromo pod górę, krótką chwilę przez miasto, potem ładną ścieżką do góry, która dochodzi w końcu do leśnej drogi. I skręca w tą leśną drogę właśnie. Pomiędzy drzewami widać bardzo ładną panoramę Bielska i Baranią Górę.

Widok z podejścia ze Straconki


Tak więc sobie maszeruję (droga leśna nie jest bardzo stroma), trochę mi gorąco, bo generalnie pogoda nie rozpieszcza, chociaż akurat pierwszego dnia już więcej nie pada. Jest tak jakoś duszno. Dochodzę do domu rekolekcyjnego na Hrobaczej Łące, gdzie chwilę odpoczywam, zanim ruszę dalej. Dalej kontynuuję grzbietem, aby na koniec, dość stromym zejściem, zejść w dolinę Soły, do Żarnówki Małej.

W Żarnówce Małej zwróciłem uwagę na możliwości noclegu i jedzenia – jest zajazd, agroturystyki itd. Szlak natomiast przebiega bardzo ciekawą zaporą, a potem, już po drugiej stronie Soły, zaczyna piąć się asfaltową drogą, wśród domków letniskowych, w stronę góry Żar.

Zabytkowa zapora


Należy pamiętać o tym, żeby w Żarnówce Małej uzupełnić zapas wody, a jeśli jest późno i planujemy nocleg przy wiacie na Kiczorze, to zabrać jeszcze dodatkowy zapas na czynności obozowe. Jak w celu tych czynności obozowych targałem ze sobą dodatkową butelkę, którą pozwolili mi napełnić uczynni goście lokalnej bazy żeglarskiej, raczący się, wieczorną już, whisky w pięknych okolicznościach przyrody. Na blogu Yatzeka można przeczytać, że znalazł na Kiczorze jakąś wannę z wodą do filtrowania, że jest jakieś ogólnie dostępne ujęcie (bez konieczności chodzenia po prośbie) przed końcem drogi asfaltowej. Na mapie jest też zaznaczone źródełko przy szlaku, już przy samym szczycie góry Żar. Ja nic z powyższego nie zauważyłem. Na górze Żar jest ośrodek sportowy, pizzeria, sklepy itp., ale jak ja tam dotarłem koło 19.00, to już wszystko było zamknięte. A więc proponuję być przygotowanym jeśli chodzi o zaopatrzenie w wodę.

Podejście na górę Żar jest bardzo wyczerpujące i na koniec musiałem na chwilę przystanąć, bo myślałem, że zaraz dostanę zawału. Na szczęście nie jest bardzo długie. Na górze jest to, co napisałem powyżej, a więc jeśli nie jest późno, to można coś tam zjeść i kupić. Ja jednak szybko ruszam na w kierunku Kiczory. Szlak biegnie wzdłuż zbiornika elektrowni szczytowo-pompowej, potem polną drogą, i dość szybko wchodzę na Kiczorę.

Na Kiczorze jest wiata ze stołami, w dobrym stanie. Jest też miejsce na ognisko i jest wystarczająco płasko, żeby rozbić namiot, co też niezwłocznie czynię (pierwszy raz korzystam z chińskiego namiotu Tagar 1 w kolorze mocno zielonym, wyczerpujący opis na blogu Yatzeka. W skrócie – jest dobrze).

Kiczora jest bardzo ładnym miejscem, piękne widoki, naprawdę warto. Szkoda tylko, że nie ma nigdzie w pobliżu wody. Chociaż teraz patrzę się, że na mapie 300 metrów w dół od szczytu jest zaznaczony potok. Ja jednak nie miałem już czasu zbyt długo szukać, bo słońce zaczęło zachodzić.

Widok z Kiczory w kierunku północnym


Coś zjadłem, coś wypiłem, użyłem buffa żeby usunąć z siebie pot i brud (zaskakująco efektywny sposób) i wskoczyłem do śpiwora. Zaczął padać deszcz, a ja zmęczony usnąłem jak dziecko. Od wielu lat nie spało mi się tak dobrze jak na Kiczorze właśnie, i od czasu Kiczory też nie.

Dzień 2

Około 05.00 rano obudzili mnie zbieracze borówek. Była to para koło 50 może, dobrze przygotowana do zbierania borówek (wysokie gumowe buty itp.). A dlaczego o nich piszę. A mianowicie była to para niestandardowa – ona przeklinała jak szewc, bez przerwy, jechała kurwami aż miło. On natomiast, prowadząc z nią dość ożywioną rozmowę, ani razu nie użył brzydkiego słowa. Ani razu.

Jak już poszli i plugawy potok wymowy owej damy przestał być słyszalny, zasnąłem znowu. Tak mi się dobrze spało, że z Kiczory ruszyłem po śniadaniu dopiero koło 10. Zresztą nie spieszyło mi się, gdyż celowałem na dojście na Przełęcz Kocierską w porze obiadu. A to dlatego, że jest tam restauracja 😊.

Szlak czerwony z Kiczory na przełęcz Kocierską biegnie grzbietem, są podejścia i zejścia, czasami strome, ale nigdy bardzo długie. Po prawej stronie szlaku czasami otwierały się ładne widoki na Beskid Żywiecki. Żałowałem trochę, że nie jestem w tych wyższych górach, i tą żałość zaspokoiłem potem w październiku.

Rozlało się, czym tylko trochę się zmartwiłem, gdyż zamierzałem w trakcie tej, krótkiej wycieczki, przetestować nowe elementy wyposażenia, w tym m. in. ponczo-tarp. Produkt ten okazał się być całkowicie nie udany, ze względu na zastosowanie zbyt słabych napów do spinania brzegów poncho. Skutkiem tego przy każdym ruchu się rozpinał. Być może to poncho będzie jeszcze do wykorzystania, ale każdy nap trzeba by chyba wzmocnić jakimś mocnym rzepem.

Restauracja w typie staropolska karczma na przełęczy Kocierskiej jest w takim lepszym standardzie, i jest połączona z nowoczesnym hotelem wybudowanym w stylu góralskim. W środku dużo gości, większość elegancka (chyba była jakaś impreza). Widać, że wielu miejscowych specjalnie przyjeżdża tam na obiad. Ceny wysokie, jakość dobra. I w środku tego ja, cały brudny i spocony.

Zjadłem, chwilę zaczekałem, aż przestanie padać, nabrałem wody w toalecie i w drogę na Leskowiec. Szlak po wschodniej stronie przełęczy Kocierskiej robi się znacznie ciekawszy, przebiega przez Hatale, Madohorę, aż na Leskowiec. Pojawiają się widoki, zwłaszcza z Leskowca. Po drodze możliwość noclegu w Chatce na Potrójnej, jest też dość marna wiata na Leskowcu. Ja jednak zamierzałem zatrzymać się w schronisku.

Widok z okolic Hatale


Do schroniska dotarłem dość szybko, bo koło 18.00. Tego dnia byłem jedynym nocującym. Najadłem się smacznych pierogów, wypiłem piwo, poczytałem książkę i zasnąłem. W planie na dzień 3 miałem dojście koło południa do Suchej Beskidzkiej, tak żeby zdążyć na pociąg do Żywca, a potem do Warszawy.

Dzień 3

Zgodnie z planem już o koło 06.00 byłem na szlaku. Dookoła mgła, zimno – cieszyłem się, że nie miałem pomysłu, aby noc spędzić w namiocie. Wczesna pobudka została nagrodzona spotkaniem z zaspaną salamandrą, która zmarznięta próbowała przejść przez szlak. Potem przejście przez spowity mgłą, bardzo gęsty las na południowej stronie Leskowca. Wyglądał jak spowita mgłą, tropikalna dżungla.

Pan Salamander. Albo pani Salamandra. W każdym razie jakiś Salamander
Tropikalny las na zejściu z Leskowca

Zejście z Leskowca prowadzi wygodną drogą leśną i kończy się  Krzeszowie. W Krzeszowie jest sklep, ale się nie zatrzymywałem. W marszu pożarłem paczkę mieszanki studenckiej, przeszedłem przez Krzeszów i dość forsownym podejściem wszedłem na Kozie Skały (faktycznie są skały), a potem na przełęcz Carhel.

Przełęcz Carhel była najpiękniejszym miejscem, jakie widziałem w trakcie wycieczki. Niestety, ktoś zbudował na niej duży dom (są też inne domy, ale takie mało przykre) w stylu pseudogóralskim, trochę psując efekt. Widok z przełęczy robi wrażenie, mam zdjęcie, ale ono tego nie oddaje. W sumie na przełęczy można by przenocować w namiocie obok kapliczki. Obok kapliczki, po lewej stronie szlaku, jest studnia, gdzie można nabrać wody. Konieczne jest jednak odpowiednie naczynie i sznurek. Po tym doświadczeniu zakupiłem kubek z uchwytem do jego zawieszania.

Przełęcz Carhel


Za przełęczą szlak czerwony i zielony, które przez chwilę biegły razem, rozdzielają się. Ja ruszyłem szlakiem zielonym w kierunku Suchej Beskidzkiej. Szlak zielony biegnie często przez łąki, trawa była mokra, a więc dość szybko starła wosk z butów i ostatecznie do Suchej dotarłem w butach mokrych. Generalnie ten fragment szlaku zielonego oceniam jednak na przyjemny. Trzeba wspiąć się na dwa niewielkie szczyty, a samo zejście do Suchej Beskidzkiej jest kamieniste i strome.

W Suchej Beskidzkiej byłem ostatnio tak z 20 lat temu. W czerwcu 2018 roku główny dworzec kolejowy nie działał, nie było kas biletowych, niczego się nie dało dowiedzieć. Bilet kupiłem przez internet i komórkę. Proponuję sprawdzić rozkład jazdy (w Suchej jest jeszcze jeden dworzec kolejowy, i podobno pociągi w kierunku Krakowa i Zakopanego jeżdżą tylko z niego), a w razie wątpliwości pytać się dobrych ludzi w sklepach zlokalizowanych w budynku dworca, którzy byli bardzo pomocni.

Na obiad zjadłem kebab w barze naprzeciwko dworca.

Pociąg do Żywca się ślimaczył, gdyż linia kolejowa jest w fatalnym stanie. Z ciekawością oglądałem mijane miejscowości i górki, uwielbiam góry, a Warszawa płaską jest, jak wszyscy wiedzą. W każdym razie dojechałem do Żywca, wypiłem kawę na dworcu i, for something completely different, wsiadłem w wytwór włoskiej myśli inżynieryjnej i pojechałem do Warszawy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyjazd do Japonii lato 2023 - notatki z podróży

Przez Wielką i Małą Fatrę

GSB 2020. Dzień 10 - 13. Banica - Komańcza. Przejście Beskidu Niskiego.