Graniówka Niżne Tatry lipiec 2018

W zeszłym roku tj. 2018, w lipcu, wybraliśmy się na przejście Niżnych Tatr czerwonym szlakiem graniowym, będącym częścią czerwonego szlaku Bohaterów SNP (słowackiego powstania narodowego - https://pl.wikipedia.org/wiki/Cesta_hrdinov_SNP).

Wybraliśmy się standardową ekipą międzynarodową austro-węgierską, czyli Polak, Rumunka z Siedmiogrodu i Czech :)

Graniówka Niżnych Tatr jest przystosowana do jej pokonywania w takich odcinkach, jak opisałem je poniżej, co wynika w szczególności z rozmieszczenia punktów noclegowych, źródeł itp. Należy pamiętać, że całe Niżne Tatry są objęte parkiem narodowym i nie wolno w nich biwakować na dziko.


Widok z zachodu na wieżę TV na Kral'ova Hol'a (1946 m)


Dzień 1


Dojeżdżamy z Krakowa do Rużomberku samochodem na godzinę mniej więcej 11.00. Wiemy, że do Rużomberku około 12.00 przyjeżdża pendolino z Pragi, którym jedzie kolega. Auto zostawiamy na dużym parkingu przed dworcem kolejowym, opłacając z góry postój. Nie pamiętam już ile za dzień, nie było jakoś specjalnie tanio. Parking jest niestrzeżony, ale autu nic się stało, chociaż dość nowe i błyszczące. Należy zwrócić uwagę na to, że parking jest podzielony na miejsca na postoje krótko- i długo- terminowe. Generalnie te długoterminowe są dalej od wejścia na dworzec kolejowy.


Wsiadamy do pendolino (znacznie tańsze niż w Polsce, bilet kupujemy na stacji) i jedziemy do Popradu. Z Popradu ze stacji kolejowej musimy przejść na dworzec autobusowy. Słabo to było oznaczone, ale generalnie należy wyjść ze stacji kolejowej głównym wyjściem i pójść w prawo. Dworzec autobusowy jest niedaleko. Wykorzystując wcześniej bardzo fajną czeską wyszukiwarkę połączeń autobusowych i kolejowych - CP - Vlaky + Autobusy + MHD - Vyhľadanie spojenia wiemy, że mamy autobus do miejscowości Stratena, skąd z kolei mamy pociąg do miejscowości Telgárt. W sumie można by przejść do Telgart górami albo odwiedzić jaskinię w Stratena, ale nam się nie chce. Zamiast tego siadamy w ogródku piwnym najbliższym od przystanku autobusowego i pijemy piwo. Do stacji kolejowej w Stratena trzeba przejść kilkanaście minut przez ładną łąkę, a więc skończyć pić piwo należy odpowiednio wcześniej. Ważne: na stacji jest toaleta, gdzie można dokonać zrzutu nadmiaru płynów.

Telgart Penzion. Patrzymy jak odjeżdża nasz pociąg

Pociąg do Telgart jedzie raptem z 10 minut. Ze stacji kilkanaście minut spaceru do pensjonatu Apartmany Rejdovian.  Na obiad poszliśmy do jedynego lokalu w którym miała być pizza (przy drodze 66), ale pizzy nie było, bo była sobota, a sobotę pizzy nie ma. Ja w każdym razie zjadłem gulasz z jelenia z knedlikami, który był bardzo dobry. Moi towarzysze jedli brynzowe haluszki, które wyglądają jak gluty, ale też były dobre.

Nażarci i napici poszliśmy spać.

Dzień 2

Dzień drugi był niedzielą, a więc na specjalne życzenie kolegi Czecha poszliśmy najpierw na mszę do kościoła greckokatolickiego. Ja już na mszach w obrządku greckokatolickim byłem wielokrotnie, ale kolega był dość zdziwiony. A najbardziej się zdziwił, jak ksiądz po mszy opowiedział wiernym dowcip (jak to szło? Niestety nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, a tutaj każde słowo ma znaczenie. W każdym razie coś o żonach 😊).

Teraz konkrety.

Z Telgart szlak czerwony prowadzi na Kral’ova Hol’a (1946 m) bardzo forsownym podejściem, ok. 1200 m różnicy poziomów na krótkim dystansie. Podejście zajęło nam około 3 godziny. Po przejściu Telgart już w lesie należy bardzo pilnować skrętu w lewo pod górę, który następuje dość szybko, a nie był dobrze oznaczony. Ja sprawdzałem ten skręt na aplikacji w telefonie pt. mapy.cz, gdzie przebieg szlaku jest dobrze oznaczony, i aplikacja się przydała – bo najpierw źle skręciliśmy.

Szlak na początku biegnie dość szeroką ścieżką, ale potem za drogowskazem Horne Pasienky ścieżka się zwęża i musimy się przedzierać przez coś, co prywatnie nazywam „karpacką dżunglą” tj. mnóstwo różnych wysokich roślin, małych drzewek, wąska ścieżka itp. Wszystko to dlatego, że duże drzewa zostały wycięte ze względu na przebiegającą wzdłuż ścieżki linię energetyczną do stacji na Kral’ova Hol’a. Nie jest to jednak w tym miejscu jakoś szczególnie uciążliwe, później będzie gorzej 😊.

Karpacka dżungla na podejściu na Kral'ova Hol'a

Szlak mija źródło („Pramen”) Zubrovica, gdzie można nabrać świeżej i bardzo zimnej wody. Z tego względu nie ma potrzeby nosić tej wody jakoś specjalnie dużo pod górę.

Za źródłem Zubrovica wychodzimy z lasu i zaczynamy iść przez hale. Oczywiście na halach piździło zimnym wiatrem, no ale nie padało. Kral’ova Hol’a, druga najważniejsza góra Słowacji, jest wysoka, ale nie ma wysokogórskiego charakteru. Na szczycie jest stacja przekaźnikowa TV dysponująca schronem na wypadek załamania pogody. Można się też schować pod dachem na ganku. My tego nie musieliśmy w każdym razie robić, tylko ruszyliśmy dalej, w stronę utulni (utulna) Andrejcova.

Pomiędzy Kral’ova Hol’a i Andrejcova szlak biegnie granią, halami,  i widoki są naprawdę przednie. Bardzo lubimy przejścia takimi właśnie łagodnymi grzbietami. Widoki były ładne, widoczne Tatry Wysokie, chociaż widoczność jakoś wybitnie nie dopisywała.

W drodze do utulni Andrejcova. Widok na zachód.

Do utulni doszliśmy nie później niż po 8 godzinach od wyjścia z Telgart. Pewnie nawet szybciej, ale już tego dokładnie nie pamiętam. W każdym razie doszliśmy jak było widno, i nie byliśmy jeszcze mega głodni.

Utulnia Andrejcova jest położona wśród kosówek, przy źródle. Źródło jest obudowane, jest rura. Jest miejsce na ognisko, jest specjalnie wypłaszczone miejsce na 2 namioty (z którego skorzystaliśmy). Są wychodki. Jest obsługa, która serwuje piwo. Do samej utulni nie wchodziłem, ale już tłumaczę, jak to wygląda generalnie: jest jeden lub dwa pokoje, są drewniane prycze, na które można położyć własny materac, karimatę co tam kto ma, śpi się we własnym śpiworze oczywiście. Absolutnie podstawowy standard, ale nie wieje i nie pada. Umywalki brak, toalety brak, prysznica brak, itp. Jak na wsi za dawnych czasów. Czasami utulnie są bardziej rozbudowane, będę je opisywał.

Zwijamy obóz. Utulnia Andrejcova. W tle Wysokie Tatry

Dzień 3

Zaskakująco długi i bardzo trudny dzień, z utulni Andrejcova do utulni Ramża. Szlak jest oznaczony przez cały czas, ale podawane na drogowskazach czasy nijak się mają do rzeczywistości. To wszystko dlatego, że kilka lat temu te rejony Niżnych Tatr zostały zniszczone przez wichurę. Konsekwencje tego są następujące:

a)       trzeba przechodzić przez powalone drzewa, zwłaszcza na końcowej części szlaku,
b)      podane czasy przejść nie pokrywają się z rzeczywistością, realnie szliśmy 50% dłużej niż wynikałoby to z mapy i drogowskazów,
c)       jak nie ma lasu, to ze światła korzystają inne rośliny. A zatem przedzieramy się przez wiele godzin przez karpacką dżunglę, naprawdę nie ma zmiłuj. Przed nami ktoś wręcz szedł z maczetą.

Wiedząc powyższe możecie ruszyć w drogę z odpowiednim nastawieniem, bo mi się w pewnym momencie wydawało, że ruszam się jak mucha w miodzie i nigdy nie dojdę do celu.

Trasę można podzielić na dwie części:

a)       łatwe zejście z grzbietu do Sedlo Prehyba (skrzyżowanie ze szlakiem żółtym). Warto w okolicach tej przełęczy odszukać źródełko (przy drodze będącej przedłużeniem żółtego szlaku, idzie bez przewyższeń, a więc luzik, da się odszukać), tak żeby nie brakowało wody, bo potem są źródełka dopiero przy końcu drogi. Na przełęczy jest też wiata, gdzie można zjeść, przeczekać deszcz itp.,
b)      dżungla właściwa.

Właściwą dżunglą się idzie i idzie, jak nie ma wiatru to jest duszno, przedzieramy się przez krzaczory, na szczęcie much nie ma dużo, no bo to jest park narodowy ,a więc brak zwierząt gospodarskich, które muchy szczególnie lubią.

Przez takie coś przedzieramy się prawie cały dzień

Kilkaset metrów za drogowskazem Havrania pol’ana będzie po lewej stronie szlaku, lekko w dół (kilka kroków), źródełko.

W jednym miejscu, już przy końcu, widać przed sobą niewielką górkę, i prowadzącą na nią ścieżkę. Ta ścieżka to nie jest szlak! Szlak obchodzi górkę z lewej strony. Należy uważać, bo szlak tylko przez chwilę styka się z polną drogą, a potem biegnie ścieżką nieco powyżej tej drogi. Znowu proponuję wykorzystać telefon do poprawnej nawigacji.

Utulnia Ramża jest położona przy ścieżce nieco obok właściwego szlaku. Jest to dobrze oznaczone na drogowskazie i zresztą ze szlaku utulnię widać. Źródło jest położone kilkaset metrów nad utulnią (są drogowskazy). Jest ono w ustronnym miejscu, a więc można dokonać ablucji.

Przy utulni jest miejsce na ognisko, wychodek. Śpi się na drewnianych pryczach. Jak my tam byliśmy, to akurat nie było gospodarza utulni (hospodara). Ale podobno zazwyczaj jest i to jakiś taki permanentnie potrzebujący snickersa.

Wnętrze utulni Ramża
Jest też miejsce na rozbicie namiotu. Nam się rozbijać nie chciało, bo nie było dużo turystów, a zatem bez napinki i tłoczenia się wszyscy się w środku zmieściliśmy. Ale rano widziałem, że ktoś namiot jednak rozstawił.

Dzień 3

Dzień trzeci miał być łatwiejszy i miał zabrać nas w najbardziej znane i najwyższe partie Niżnych Tatr, czyli na Chopok i Dunbier.

Z utulni Ramża, już mniej zarośniętym szlakiem z prawdziwymi czasami na drogowskazach, ruszyliśmy w kierunku schroniska Chata Stefanikova. Szlak najpierw biegnie do Przełęczy Czertowica (1232 m, najwyżej położona droga asfaltowa na Słowacji, motele, hotele itp.), a później bardzo ostro w górę w kierunku grzbietu i znajdujących się nim hal.

Około południa doszliśmy do przełęczy, wiedząc już wcześniej, że będzie burza. Widzieliśmy kłębiące się chmury, zrobiło się parno, nie było wiatru. Co dziwne, grzmotów nie było. Na przełęcz wchodziliśmy w pierwszych kroplach deszczu, potem już biegliśmy do najbliższej restauracji bo rozlało się jak cholera. Rozszalała się straszliwa ulewa, potoki wody lały się z nieba, grzmoty, a w wyższych partiach gór spadł grad. Całe te popisy natury obserwowaliśmy wygodnie rozparci przy piwku i żarciu, chociaż to drugie akurat było bardzo słabe i nie polecam lokalu znajdującego się po prawej stronie szlaku (tego położonego niżej). Co do drugiego lokalu to się nie wypowiadam.

Lało tak ze dwie godziny i bardzo cieszyliśmy się, że rano nam tak długo zeszło, że ruszyliśmy na szlak z Ramży znacznie później niż wszyscy inni turyści. Okazało się, że po tej ulewie ze szlaku zeszło bardzo dużo osób, całkowicie przemoczonych i zrezygnowanych. Wsiedli oni na przełęczy w autobus i pojechali na dół. Turyści, którzy byli z nami w Ramży i też wrócili ze szlaku, opowiadali nam, że na górze było całkowite pandemonium, i ja im wierzę. Coś takiego przeżyliśmy w Kalimanach, gdzie zlekceważyliśmy podobne oznaki budującej się burzy i zamiast siedzieć w schronie w dolinie, to wyszliśmy na górę – i burza rozpętała się wprost nad nami. Masakra.

No, ale nie o tym mowa. Jak już w miarę przestało padać z przełęczy Czertowica wyszliśmy wzdłuż wyciągu narciarskiego do góry, i po początkowym olbrzymim wysiłku później już całkiem przyjemnym grzbietem, z pięknymi widokami, poszliśmy do schroniska. W międzyczasie znowu zaczęło padać. Buty nam całkiem przemokły (a mamy porządne) z powodu chodzenia wąskimi ścieżkami, pomiędzy mokrymi trawami.

Na hali kolega Czech co chwila się zatrzymywał i nasłuchiwał, czy w dolinie nie ma przypadkiem niedźwiedzia. Wtedy przypomniałem sobie dawno zasłyszaną historię o tym, że właśnie w tamtych okolicach grasował niebezpieczny niedźwiedź, który napadał wyłącznie na męskich czeskich turystów, i wcale, ale to wcale ich nie zjadał.

Do schroniska dotarliśmy koło 17. Szliśmy może łącznie z 6 godzin. Schronisko było generalnie puste, był środek tygodnia i wszawa pogoda. Nocleg kosztował 21 euro. Obsługa zapytała się, co zjemy na kolację, a co na śniadanie, i dobrze nas nakarmili. Ile to karmienie kosztowało, to nie pamiętam, pewnie łącznie mniej niż 10 euro za osobę. Schronisko ma podobny standard jak polskie schroniska, czyli jest ciepła woda, toalety itp. W narciarni były specjalne stelaże do suszenia przemoczonych butów. Bardzo przyjemnie.

Dzień 4

W planie mieliśmy dojść do Utulni Durkova (żeby do niej dojść należy zejść w odpowiednim momencie w dolinę ze szlaku czerwonego w lewo. Oczywiście jest to oznaczone na drogowskazach). Chcieliśmy wejść na Chopok i na Dunber.

Wyszliśmy dość wcześnie jak na nas, chyba przez ósmą. Na Chopok weszliśmy. Obok górnej stacji wyciągu jest restauracja Kamenna Chata. W 2018 r. była już po remoncie. Bardzo sympatycznie i elegancko. Zjedliśmy zupę mimo wczesnej pory i się nieco zasiedzieliśmy (piwko).

Dunbier był cały w chmurach i na niego nie poszliśmy. Generalnie natychmiast po wyjściu w restauracji zaczął padać deszcz, mgła, wilgoć, burza gdzieś w dolinie. Pfuj. I tak prawie cały czas, aż do utulni.

Droga granią za Chopokiem w stronę zachodnią. Piękne widoki są, ale ich nie widać

Cały czas do utulni szliśmy niezalesionym grzbietem, a sama trasa jest bardzo ciekawa – trochę trzeba podchodzić na kamieniste szczyty, są wąskie przełęcze (ale brak jakiejkolwiek ekspozycji). Spotkaliśmy całe stado kozic. Niestety wszystkie najpiękniejsze widoki nas ominęły, bo w zasadzie cały czas byliśmy w chmurze. Odpowiednio ubrani, nawet nie jakoś szczególnie nie zmokliśmy. Do czasu.

Zejście z czerwonego szlaku do utuli prowadzi bagnistą ścieżką, zapewniającą dobre możliwości poślizgu i szybszej podróży, z czego niektórzy z nas skorzystali. Ścieżka prowadzi przez wysokie trawy i jest wąska, a więc woda się leje do butów pomimo zabezpieczeń takich jak gore tex czy stuptuty. Najgęstsza trawa była przy samej utuli, i założę się, że gospodarze celowo tak jej nie wycinali, żeby dokuczyć turystom.

W utuli Durkova było dwóch gospodarzy, i uważamy, że obaj mają żony o imieniu Maria. Dość dziwnie się zachowywali, ale zupa była dobra, a piwo zimne. Śpi się na górze, jest sala cała pokryta materacami. Podobno młode dziewczęta tam się masowały na górze w samej bieliźnie, ale ja tego nie widziałem, bo piłem piwo na dole. Nocleg 5 euro.

Z utulni jest piękny widok w dół doliny.

Widok z utulni Durkova w stronę południową. Koloryzowane

                    
Dzień 5

Standardowo graniówka Niżnych Tatr kończy się dnia piątego w miejscowości Donovaly, która już leży poza Niżnymi Tatrami. My jednak postanowiliśmy sobie nieco przedłużyć pobyt w górach, i spać w schronie na Hiadel’ske Sedlo. Ta przełęcz stanowi zachodnią granicę Niżnych Tatr.

Trasa piątego dnia biegła cały czas granią, po halach. Było słonecznie, chociaż niezbyt ciepło, dobra widoczność i widoki. Z Vel’ka Chochula widać było Kral’ova Hol’a, czyli sam początek naszej wycieczki! Grań jest łagodna, mięciutka i przyjemna, i nawet samo zejście do przełęczy Hiadel’ske Sedlo – chociaż jest 600 m zejścia – nam się nie dłużyło i nas nie zmęczyło.


Hale po drodze na zachód na Vel’ka Chochula

Na przełęczy stoi drewniany schron – na dole są dwa stoły, ale jest też pomieszczenie na górze, gdzie wchodzi się po stromej drabinie. Zmieściliśmy się tam my i 4 Słowacy, ale dałoby radę zmieścić jeszcze jedną osobę. Chłopak z dziewczyną spali na dole na ławce, czekając pewnie, żeby ich polizał niedźwiedź. Przyszły jeszcze dwie ekipy, ale musieli już spać w namiotach. Na przełęczy jest na nie miejsce, ale niestety pod liniami średniego napięcia (trochę wibrują). Jest też źródełko, miejsce na ognisko itp. Bardzo sympatycznie. Słowacy nam poopowiadali trochę o szlaku bohaterów SNP, który etapami przechodzą co roku (kumple ze szkoły się pożenili i podzieciali, a więc czasu na dłuższe wyprawy brak – co rozumiemy i doceniamy ich postawę!).

Chyba tak mniej więcej w 7 godzin doszliśmy, w tym godzinę leżąc (po raz pierwszy w trakcie wycieczki) na łące i gapiąc się dookoła.

Schron na przełęczy Hiadel’ske Sedlo


Dzień 6

To już nie Niżne Tatry – sympatyczną trasą (oprócz bardzo ostrego podejścia na Kozi Chrbat) w około 3 godziny niespiesznego marszu, zerkając co chwila na Niżne Tatry, doszliśmy do miejscowości Donovaly.

W Donovaly jest mostek nad drogą E77, pod mostkiem przystanek autobusowy, i stamtąd idealnie punktualnym autobusem pojechaliśmy do Rużomberka. Wcześniej jeszcze zakupiliśmy piwo w lokalnym browarze, które było dobre ale bardzo drogie. Wypiliśmy je kulturalnie na przystanku.

W Rużomberku kolega wsiadł do pociągu do Pragi, a my poszliśmy do bardzo dobrej pizzerii, znanej na całą Słowację. Chyba to pizza u Andrzeja czy tam Angelo, w każdym razie po włosku nazwa, bo właściciel Włoch. Pizza była faktycznie prima, krem z groszku też dobry. Piwa nie piliśmy, bo tego samego dnia mieliśmy jeszcze znaleźć się w Rumunii.

Wycieczka, pomimo pogody w kratkę, była niezwykle udana. Chcieliśmy iść dalej, w masyw Wielkiej Fatry, i tak dla pełnej satysfakcji potrzeba by nam było jeszcze zostać w górach co najmniej 3 dni. Dlatego w 2019 roku będzie chodzona Wielka i Mała Fatra, których przejście zajmie nam 8 dni właśnie. Ta wycieczka będzie niejako kontynuacją przejścia Niskich Tatr, chociaż nie zaczniemy w Donovaly, tylko bezpośrednio w Rużomberku.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wyjazd do Japonii lato 2023 - notatki z podróży

Przez Wielką i Małą Fatrę

GSB 2020. Dzień 10 - 13. Banica - Komańcza. Przejście Beskidu Niskiego.