GSB 2020. Dni 14 - 17. Komańcza - Wołosate. Przejście Bieszczadów i podsumowanie

Dzień 14, 16 lipca 2020 r. Schronisko PTTK w Komańczy – Bacówka PTTK pod Honem w Cisnej. 31,98 km, 1356 m podejść

Ostatni dzień samotnej podróży. Późnym wieczorem w Cisnej mają do mnie dołączyć Olimpia i Agata, i końcowy etap wycieczki przez Bieszczady mamy już odbyć wspólnie.

Na razie jednak nie jestem jeszcze w Bieszczadach, tylko wciąż w Beskidzie Niskim. Prognoza pogody nie jest zachęcająca, przed południem mają być burze, a więc wyruszam niezbyt późno. Najpierw schodzę do Komańczy, gdzie robię nieduże zakupy. Potem z Komańczy muszę przeprawić się do doliny rzeki Osławy, gdzie rozpoczynają się Bieszczady i ogólnie rzecz biorąc Karpaty Wschodnie. Na moście nad Osławą jest stosowny drogowskaz, oraz tablica informacyjna, z którą się skrzętnie zapoznaję. Samo przejście z Komańczy do doliny Osławy okazuje się być dość męczące.


Wejście w Karpaty Wschodnie w dolinie Osławy

Okoliczność przyrody

W Duszatynie w barze jestem pierwszym klientem i spożywam bigos na drugie śniadanie. Idę zobaczyć miejsce biwakowe przy starym moście kolejowym, gdzie kiedyś spałem w namiocie z Szymonem, ale teraz służy raczej jako parking. Rzeka pachnie jak rzeki w górach za mojego dzieciństwa. Ruszam w górę do jeziorek duszatyńskich, szlakiem, których przeszedłem już ponad 20 lat wcześniej, i który strasznie nas wtedy zmęczył.

Teraz też szlak pnie się dość ostro, ale nie jest tak źle, jak zapamiętałem. Dochodzę do jeziorek, które obfotografowuję, a później ruszam dalej Wielkim Działem. Chryszczatą osiągam niepostrzeżenie, a potem, no cóż – zielony tunel. Słyszę pomruki burzy, ale ostatecznie deszcze dopiero łapie mnie na raptem na kilka minut przed bacówką. Idę zielonym tunelem i idę, na obiad zatrzymując się w napotkanej po drodze wiacie. Na Wielkim Dziale rośnie prawdziwa puszcza karpacka, taka zielona, że aż czasami seledynowa. 

Dolne Jeziorko Duszatyńskie

Z rzeczy ekscytujących tego dnia był żubr przebiegający mi przez drogę. Poza tym słuchałem audiobooka, po dwóch tygodniach słuchania swoich myśli zacząłem już lekko wariować. Audiobook rozwiązał ten problem.

Do bacówki pod Honem dochodzę już w deszczu, na szczęcie jeszcze nie bardzo intensywnym. Samo zejście do bacówki jest mało sympatyczne, bo bardzo strome (wzdłuż starego wyciągu narciarskiego) i pewnie bardzo śliskie po deszczu. Ale pod dachem jestem jeszcze zanim zaczyna naprawdę mocno lać.

Bacówka pod Honem ma bardzo sympatyczną obsadę, bardzo smaczne jedzenie i generalnie jest klimatyczna i sympatyczna. Jem, piję, robię ablucje i kładę się spać. Panie przyjeżdżają w nocy, i też kładą się spać.

Dzień 15, 17 lipca 2020 r. Bacówka PTTK pod Honem w Cisnej - Smerek. 20,12 km, 924 m podejść

17 lipca to był piątek. Zostały zatem 3 dni na przejście Bieszczadów. Z tego powodu przestałem się spieszyć i dalsza podróż przebiegła w nieco wolniejszym tempie, ale za to w milszym towarzystwie.

W nocy pada, ale jak kończymy jeść śniadanie to akurat przestaje. Ruszamy dopiero o wpół do dziesiątek. Jest mokro, góry są zasłonięte mgłą. Plan jest taki, żeby dzisiaj, przez Okrąglik i Fereczatą, dojść do Smereka. Po drodze są ładne widoki, ale niestety się przed nami nie odsłaniają.

Znowu zielony tunel, tym razem po mokrym szlaku, który na szczęście nie jest bardzo stromy oprócz początkowego podejścia z Cisnej na Wyżną. Maszerujemy cierpliwie i w sumie niewiele więcej można o tym szlaku powiedzieć. Taki jest mało wdzięczny w taką mokrą i zimną pogodę. Lunch zjadamy na Fereczatek, jest tam na szczycie taka bardziej sucha górka kamieni. Następnie schodzimy do Smereka.

Dziewczyny nie pozwoliły sprawdzić, czy jest niebieski również w środku

Ospreye schodzą do Smereka

Jak już wychodzimy z lasu to zaczyna się przejaśniać, widać całą dolinę, i nawet odsłaniają się fragmenty Połoniny Wetlińskiej. Do Smereka dochodzimy koło godziny 16, i wynajmujemy już rozbity namiot w jednym z pensjonatów. Jest dużo turystów, stąd też ten namiot jest jedyną opcją na nocleg oprócz rozbijania własnych namiotów. Jednak lepiej spać w czymś, czego rano nie trzeba zwijać i suszyć. Zjadamy obfity obiad, pijemy piwo, robimy ablucje i idziemy spać.

Dzień 16, 18 lipca 2020 r. Smerek – Ustrzyki Górne. 26,26 km, 1520 m podejść

Wstajemy wcześnie rano, jemy śniadanie i idziemy. Pogoda na pierwszą część dnia zapowiada się korzystnie. Szlak trochę asfaltuje, potem przekracza Wetlinę, i po punkcie kasowym BPN zaczyna piąć się mocno do góry. To pierwsze podejście tego dnia – na Smerek, ok. 700 m różnicy poziomów. Nie ma rady, trzeba iść. Na początku zwłaszcza jest dość ciężko, bo ślizgamy się w błocie. Potem błoto przestaje być problemem.

Pole kapusty

Widoczek na Połoninę Wetlińską

Kolejny widoczek

Wejście ze Smereka na Smerek (hehe) zajmuje nam 2 godziny. Na szczycie są ławeczki, siadamy zatem, jemy drugie śniadanie i podziwiamy widoki. Potem ruszamy dalej grzbietem połoniny. To fantastyczne przeżycie, wspaniałe panoramy, cały świat otwiera się przed turystą. Szlak na połoninie to taki archetypiczny szlak grzbietowy.

W okolicach schroniska Chata Puchatka (w 2020 r. w remoncie) na szlaku zaczyna się robić bardzo tłoczno, a szczególnie tłoczno jest na odcinku zejściowo-wejściowym zanim szlak czerwony spotka się ze szlakiem żółtym prowadzącym na duży parking. Jakoś jednak dajemy radę zejść pomiędzy dziećmi i niemowlakami w nosidełkach. Jest stromo. Później, po spotkaniu szlaków, jest już na szlaku czerwonym znacznie mniej ludzi i idzie się znacznie swobodniej.

Do Brzegów Górnych docieramy w pierwszych kroplach deszczu. Chowamy się pod wątłe daszki, które postawiono przy parkingu nad tablicami informacyjnymi. W Brzegach Górnych, pomimo tego, że jest to popularne miejsce, skąd można wyjść na obie połoniny, nie ma nawet porządnej altany dla turystów. Nie ma też żadnego baru ani restauracji. Jakoś jednak w ścisku dajemy radę przekąsić skromny lunch, czekając na burzę.

Leje, grzmi, turyści odjeżdżają mikrobusami, my jemy i czekamy. W końcu burza przechodzi, a my udajemy się w dalszą podróż – Połoniną Caryńską mamy przejść do Ustrzyk Górnych. Wydaje mi się, że dojdziemy tam znacznie szybciej, niż pokazują drogowskazy. Po raz kolejny jednak okazuje się, że tak nie będzie: podejście na grzbiet połoniny jest bardzo strome i wyczerpujące (prawie takie jak na Stoh w Małej Fatrze), a zejście z połoniny znacznie dłuższe, niż się wydaje z mapy.

Po drodze w ramach przystanku w podchodzeniu nabieramy wody ze źródełka. Samo wejście z Brzegów na grzbiet połoniny zajmują nam ponad 1,5 godziny.

Nigdy wcześniej nie byłem na Połoninie Caryńskiej, a więc chłonę fantastyczne widoki, jeszcze lepsze niż z Połoniny Wetlińskiej. Nad Tarnicą widzimy burzę. Szykujemy się na deszcz, burzę i wichurę, które wkrótce nadchodzą. Dlatego nie zwlekając wędrujemy grzbietem marząc o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w lesie. Po drodze spotykamy biegaczkę górską biegnącą na szczyt … a potem zbiegającą … Taką z 4x szybszą niż my turyści.

Ulewa jest bardzo porządna, ale my jesteśmy przygotowani, łącznie z tym, że mamy wodoodporne skarpetki. W związku z tym nie jest nam tak strasznie źle, i nawet ostatni fragment szlaku przez Ustrzykami, gdzie brodziliśmy w wodzie, nie był aż taki nieznośny. Ale, tak jak wspomniałem, zejście bardzo się nam dłużyło.

W Ustrzykach podzieliśmy się na dwa zespoły: paniom kazałem szukać noclegu pod dachem, a sam postanowiłem złapać stopa do Cisnej i przywieźć do Ustrzyk samochód. Panie nie wierzyły, że to się w ogóle uda, bo było późno, po deszczu, i nie jeździły prawie żadne samochody. A więc trudno im było uwierzyć, że w 2 minuty później już jechałem w kierunku Cisnej. Dziękuję turystom w Seacie! Wysadzili mnie w Dołżycy, a stamtąd od razu zabrał mnie do Cisnej kolega turysta z Sanoka. Dzięki! Do Cisnej zatem dotarłem błyskawicznie, a do Ustrzyk wróciłem również błyskawicznie korzystając z braku ruchu i nieobecności małżonki. Przyjechałem na gotowe – paniom w międzyczasie udało się załatwić nocleg w domu rekolekcyjnym i znaleźć bar ze smacznym jedzeniem.

Zasnęliśmy od razu i jak zabici.

Dzień 17, 19 lipca 2020 r. Ustrzyki Górne - Wołosate. 24,35 km, 1042 m podejść

Ostatni dzień. Na szlak wychodzimy o godzinie 7.57. Idziemy zupełnie na lekko – większość szpejów zostaje w samochodzie. Niby szedłem cały czas z lekkim plecakiem, ale jednak taki plecak spakowany na jednodniową wycieczkę to jest całkiem inna jakość.

Szlak początkowo biegnie znów przez piękną puszczę bukową, wzdłuż szemrzącego potoku, a potem połoniną. Podejście jest dość łagodne. Z Szerokiego Wierchu schodzi się do przełęczy pod Tarnicą, skąd oczywiście nie odmówiliśmy sobie przyjemności wejścia na Tarnicę i podziwiania fantastycznej panoramy, jaka się stamtąd rozpościera, zwłaszcza na Karpaty Ukraińskie. Jemy i robimy zdjęcia. Pogoda nam bardzo dopisuje i już tak będzie do końca dnia (chociaż nas mocno postraszy popołudniowa burza).

Widok z okolic Szerokiego Wierchu

Kwiatki zboczu Kopy Bukowskiej

Schodzimy znów na przełęcz, a potem na przełęcz Goprowską (po drodze wiata i źródełko). Później robimy całe gniazdo Tarnicy – trawersujemy Kopę Bukowską, wchodzimy na Halicz i Rozsypaniec, i schodzimy na przełęcz Bukowską. Piękne, piękne widoki, i bardzo sympatyczny szlak. Na przełęczy Bukowskiej rozpoczyna się szutrowa droga, z której korzystają pogranicznicy, i tą drogą schodzimy do Wołosatego.

Ostatnia pieczątka w punkcie kasowym BPN, no i oczywiście pamiątkowe zdjęcia przy czerwonej kropce. Początek szlaku w Ustroniu wydaje się być bardzo dalekim wspomnieniem… Jestem szczęśliwy, że zrealizowałem swój cel i przeszedłem tak długi dystans po raz pierwszy w życiu. Z drugiej strony, z Tarnicy widziałem góry Ukrainy, pełne połonin, takich, jakie kocham najbardziej. Chętnie ruszyłbym w dalszą drogę w te góry. Po co najmniej 2 dniach odpoczynku.

Droga do Wołosatego

Koniec! Widać, że nie oszukiwałem

Podsumowanie

Łączny dystans wyszedł około 520 km z tego co pamiętam, ale to oczywiście nie jest sam podróż szlakiem. Dystansu w pionie nie liczyłem. Na koniec wycieczki buty były już zużyte, nie tylko dotyczyło to przecierających się szlufek, ale czułem również, że podeszwy utraciły swoją amortyzację. Poza tym nic nie uległo zużyciu ani uszkodzeniu, oprócz plecaka – ale to wygląda na jego wadę konstrukcyjną.

Myślałem, że częściej będę spać w namiocie i że będę spać na dziko, ale ostatecznie wilgotna pogoda (zwłaszcza w Beskidzie Niskim i Bieszczadach) do tego nie zachęcała. Myślałem też, że szlak będzie częściej przebiegał przez miejscowości i tereny zurbanizowane, a tymczasem jest poprowadzony naprawdę sprytnie, i nawet w miejscach gęsto zaludnionych (Małopolska) prowadzi przez tereny rzadko odwiedzane przez ludzi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyjazd do Japonii lato 2023 - notatki z podróży

Przez Wielką i Małą Fatrę

GSB 2020. Dzień 10 - 13. Banica - Komańcza. Przejście Beskidu Niskiego.