Góry Rodniańskie, graniówka
Góry Rodniańskie (lato 2011)
Góry Rodniańskie, czyli po rumuńsku Munții
Rodnei, są położone na północy Rumunii,
niedaleko granicy z Ukrainą, którą oddzielają od niej Góry Marmaroskie. Tylko tuż
dalej na północ położona jest już Czarnohora i Gorgany.
Mają przebieg równoleżnikowy, zaczynają się na
zachodzie na przełęczy Setref (Pasul Setref), a kończą na wschodzie na
przełączy Rotunda (Pasul Rotunda). Obie przełęcze w linii prostej oddziela ok.
50 km, po szlaku może z 70 km.
Całą graniówkę Rodnianów pomiędzy wskazanymi przełęczami
przeszedłem samotnie w lecie 2011 roku, nie pamiętam już, w czy był to lipiec,
czy sierpień. Ale w górach tych byliśmy wielokrotnie. W zasadzie mój pierwszy wyjazd
z biwakowaniem w wysokich górach to były Rodniany właśnie. W tym roku czyli
2019 r. wybieramy się tam na kilka dni z dziećmi. Pomimo tego, że góry są
wysokie, to można bardzo wysoko wyjechać z autem na przełęcz Prislop, dzięki
czemu odpada 1500 m bardzo ostrego podchodzenia na grzbiet z doliny. To
kluczowe z małymi dziećmi. Alternatywnie można też z Baie Borsa wyjechać kolejką
krzesełkową do Cascada Cailiroi, skąd bardzo stromym podejściem (z naciskiem na
słowo bardzo) można przedostać się do niebieskiego szlaku prowadzącego z Pasul
Prisol do Șaua Gărgălău.
Przejście graniowe, zgodnie z tradycją wyznacza czerwony
szlak (pionowy czerwony pasek pomiędzy paskami białymi). Najwyższy szczyt
Rodnianów, Pietrosul, leży na uboczu tego głównego szlaku, i w roku 2011 sobie
odpuściłem wejście na niego.
Na mapy.cz czerwony szlak, o którym piszę w niniejszym
wpisie, jest oznaczony jako „creasta principala” – główny grzbiet.
Ponieważ od wycieczki minęło już wiele lat, to pewnie
zapomniałem wielu szczegółów. Chociaż pisanie dość odświeża wspomnienia. Zdjęć
tej wycieczki nie mam, gdybym wziął wtedy aparat, do nie dałbym rady podnieść już
plecaka… Niewiele wtedy wiedziałem o prawidłowym pakowaniu się w góry, oraz co
konkretnie było mi potrzebne do szczęścia. Załączone zdjęcie pochodzi z innej wycieczki, z 2004 r.
W górach Rodniańskich można spotkać pasterzy z
psami. Wydaje mi się, na przestrzeni lat, w których odwiedzaliśmy te góry, że
psy są coraz bardziej oswojone z turystami. Ale wciąż oznacza to, że traktują
turystów jako zagrożenie dla stada owiec, które pilnują. Jedynie są trochę
mniej agresywne.
Jeśli zdarzyło się, że psy nas otaczały, braliśmy
kijki w ręce, stawaliśmy do siebie plecami, i czekaliśmy na pasterza. Pasterz,
kiedy słyszy ujadające psy, zawsze stara się szybko przybiec i sprawdzić, co
się dzieje.
Dla pasterzy można mieć w poczęstunku papierosy.
Turystów na głównym grzbiecie jest mało, więcej osób
wychodzi bezpośrednio z miejscowości Borsa na Pietrosul. Więcej turystów było
też w okolicach Vf. Ineu. Tam dość daleko można dojechać samochodem terenowym w
góry, w okolice jeziora Lala Mare.
Dzień
1
Żona odwiozła mnie samochodem na Pasul Setref; dotarliśmy
tam popołudniem. Po skosztowaniu wiśniówki od lokalnego sprzedawcy i podziwianiu
pięknego widoku, który rozciąga się z przełęczy, ruszyliśmy na wschód czerwonym
szlakiem – był elegancko oznaczony.
Przy okazji: wprawdzie nie wiem, jak dojechać na
przełęcz komunikacją publiczną, to wiem, że do najbliższego większego
miasteczka, Viseu de Sus, jeżdżą dość często mikrobusy przejeżdżające wcześniej
przez Baia Mare i Satu Mare. Bardzo możliwe, że są to mikrobusy jeżdżące na
lotnisko do Budapesztu – bardzo popularnej destynacji w północnej Rumunii, skąd
Rumuni rozjeżdżają się do swoich pracodawców po całej Europie.
Szlak początkowo przebiega przez piękne, ukwiecone
łąki (co przemawia za tym, że to był raczej sierpień). Ponieważ moja kondycja
odbiegała od, hmmm, standardów, a plecak miałem ciężki, to powolutku pięliśmy
się w górę. Po chwili żona mnie pożegnała, a ja dalej łąką szedłem coraz wyżej
i wyżej. Moim celem było miejsce na biwak oznaczone na mapie jako La Jgheaburi.
Wydaje mi się jednak, że dotarłem nieco dalej, bo pamiętam, że biwakowałem przy
potoku niedaleko wejścia do lasu. W każdym razie miejsce było bardzo sympatyczne
– potok, miejsce na namiot, nieco niżej zamknięta bacówka.
Dzień
2
Z ówczesnych rozważań co do szybkości przechodzenia trasy
wychodziło mi, że drugiego dnia powinienem dotrzeć w okolice połowy dystansu
pomiędzy La Jgheaburi a miejscem biwakowym położonym przy Taul Tarniţei la Cruce.
Podejrzewam, że dotarłem w okolice Vf. Batrana. W sumie, jak się teraz na to patrzę,
to aż mnie dziwi, że przeszedłem aż tak krótki kawałek przez cały dzień.
W każdym razie: po zwinięciu obozu poszedłem do
Pasul Pietrii. Przepływa przez nią potok, który nie jest zaznaczony na mapy.cz.
Miejsce nadaje się na biwak, ale było tam brudno i akurat rozbili się tam mało zachęcający
Cyganie – na przełęcz można dojechać samochodem. Ruszyłem zatem dalej, męczącym
podejściem powoli wspinając się na hale. Było bardzo gorąco.
Biwak rozbiłem mało sprytnie na przełęczy, ale na
szczęście nie zostałem za to ukarany, bo pogoda była bardzo dobra. Z przełęczy
wypatrzyłem, znacznie niżej, konie u wodopoju, a zatem rączo ruszyłem uzupełnić
tam zapasy wody i się umyć. Na kolację była żentica – świeży ser w serwatce –
który po drodze kupiłem od pasterza, przy okazji oglądając, jak się robi sery i
jak te sery dojrzewają. Smakowite kawałki sera wyciągałem ze szlanego słoika, w
którym ten ser dostałem. Ponieważ wszystko to było ciężkie, to wszystko
zeżarłem, a słoik (ekologiczny – szklany) zakopałem.
Dzień
3
Obudziły mnie wstrząsy.
Jakieś wielkie zwierzęta tarabaniły się dookoła mojego malutkiego namiociku. Po
wystawieniu głowy na zewnątrz okazało się, że było to stado koni. Nie były mną
zainteresowane, nie miały również zamiaru stratować namiociku. W górach Rodniańskich
w lecie wiele koni puszczony jest samopas – tworzą one wtedy stada, klacze
rodzą młode itp. – pełna natura, powiew wolności, itp. O koniach w Rodnianach
jeszcze będzie inna opowieść przy okazji opisu innej wycieczki.
Trzeciego dnia dotarłem do Taul Tarniţei la Cruce,
bardzo fajnego miejsca biwakowego położonego w kotle polodowcowym, w cieniu Pietrosa.
Po drodze spotkałem węgierskich turystów, z którymi jakoś się dałem radę dogadać
w kilku językach naraz (pamiętałem wtedy jeszcze trochę węgierskiego). W każdym
razie mnie napaśli i napoili, jak się dowiedzieli, że ja jeszcze idę aż na sam
koniec gór.
Trasa trzeciego dnia przebiegała w dużej mierze drogami
gruntowymi. Po drodze wielokrotnie mijałem źródełka. Ładne widoki na łagodne, południowe
stoki gór (stoki północne są wyrzeźbione przez lodowiec, stoki południowe są łagodne
a la Bieszczady).
W nocy było zimno.
Dzień
4
Czwartego dnia miałem zamiar dotrzeć do naszego
ulubionego miejsca biwakowego, najulubieńszego miejsca biwakowego, uberbiwaku
położonego na przełęczy Șaua Gărgălău (przy skrzyżowaniu szlaku czerwonego ze
szlakiem niebieskim, prowadzącym z przełęczy Prislop). Szlak biegnie grzbietem,
nigdy dużo pod górę, nigdy dużo w dół. Bardzo przyjemnie. Dość szybko tam dotarłem.
Wydaje mi się, że rozbiłem biwak już przed 17.00.
Widoki z tej przełęczy na południe są naprawdę
przednie, i nie ma nic lepszego niż obudzenie się rano, otwarcie namiotu, i
oddanie się kontemplacji morza gór, aż po horyzont.
Na przełęczy jest eleganckie źródełko i strumyczek.
Dzień
5
Postanowiłem, że to już będzie ostatni dzień w górach,
bo zacząłem się czuć samotny. Czerwonym szlakiem doszedłem w okolice Vf. Ineu,
na który wszedłem bez plecaka (bez plecaka to ja tam w zasadzie wleciałem, a
nie wszedłem). Następnie szlakiem niebieskim zszedłem do Lacul Lala Mare, skąd
z innymi turystami zabrałem się pickupem do pasul Rotunda. Żałuję teraz, że nie
poszedłem dalej szlakiem czerwonym (również na pasul Rotunda), ale wtedy byłem
już zmęczony.
Z pasul Rotunda zszedłem, już po ciemku, drogą do drogi
krajowej 18 (DN18), skąd odebrała mnie żona.
W pewnym miejscu tego piątego dnia, na szlaku w
kierunku Ineu, była chwila delikatnej wspinaczki i lekkiej ekspozycji, nic
szczególnego. Poza tym szlak grzbietowy jest łagodny, a na Ineu można wejść,
jak wspomniałem, bez plecaka.
Na mojej mapie droga prowadząca przez pasul Rotunda
ma czerwone oznaczenie drogi krajowej, ale w 2011 r. była to po prostu droga
szutrowa, dość gładka – przynajmniej na odcinku od DN18 do przełęczy, który
przeszedłem. Nie polecam korzystania z tej drogi aby przejechać przez góry,
lepiej jechać naokoło.
Komentarze
Prześlij komentarz